poniedziałek, 14 sierpnia 2017

O NAS

Studiowałem szamanizm amazoński i meksykański, konwencjonalną i niekonwencjonalną psychologię i metody uzdrawiania, kulturę Indian,buddyzm tybetański, zen itd. 
Wenus jest Uzdrowicielką i posiada dar jasnowidzenia, ma świetną znajomość ludzkiej duszy. 
Chętnie dzielimy się naszym doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami ze wszystkimi, którzy tego potrzebują, w różnych formach i na różnych poziomach. Ogłaszamy i informujemy, że jesteśmy do Waszej dyspozycji. :-)



Krzysztof Orłowski i Dorota Wenus   



KRZYSZTOF  Z  WENUS



Z Dorotą Wenus poznaliśmy się w przestrzeni wirtualnej, czyli na fb, kilka lat temu... I...nie miałem ochoty utrzymywać kontaktów z tą postrzeloną, nieumiejącą zagrzać miejsca, trudną do uchwycenia „kometą”. Jakaś taka nawiedzona i nie do końca w moim typie... Nie, dziękuję, odpuszczam sobie takie znajomości, pomyślałem i tak też zrobiłem. Kilkanaście miesięcy miałem spokój. Ufff... W międzyczasie doszedłem do wniosku, że dojrzałem do prawdziwej partnerskiej relacji. Wysłałem kilkakrotnie w Uniwersum komunikat, że chcę spotkać kobietę, o której bez wątpienia będę wiedział, że to TA !! Nie chodziło mi o tzw. zakochanie, ale o głęboką wewnętrzną świadomość, że wiem NA PEWNO ! Zażyczyłem sobie, żeby ona też to tak odczuwała. I czekałem, tym razem z ufnością, wręcz pewnością, że coś się zdarzy. Po kilku miesiącach zacząłem mieć „loty”, nagle otworzyło mi się Serce. Tak gdzieś w połowie stycznia. Chodziłem po ulicach Dublina i łzy płynęły mi z poczucia szczęścia, miłości do ludzi i świadomości, że WSZYSTKO JEST OK !
Po kilku dniach tego stanu na „fejsie” odezwała się do mnie kto...? Właśnie ta wariatka – Wenus. Na początku miałem zamiar znów szybko zakończyć jakikolwiek kontakt, ale... 
Ten stan, który odczuwałem, wymógł na mnie poniekąd wewnętrzną zgodę na rozmowę.
(Tak byłem pozytywnie nastawiony do ludzi... ). Po pierwszej, dość konwencjonalnej konwersacji, następnego dnia znów zaczęliśmy rozmawiać i...było „po ptokach”. Dorota spytała mnie, co się ze mną dzieje ( a nic jej nie wspominałem o swoim stanie), bo ona czuje, że przeżywa to samo ! SKĄD ONA DO CHOLERY WIEDZIAŁA...? A to był dopiero początek.... Zaczęliśmy rozmawiać, ale już bez konwencji i zaczęło się... Kontaktowaliśmy się już po kilka razy dziennie i wiedziałem, że zaczyna się trzęsienie mojej ziemi.
Dzwoni ktoś np. na skypa (bez kamerki jeszcze)...Stałem przy oknie, patrzyłem na ulicę 

i myślałem... Nawet nie chciało mi się w tym momencie odbierać, tak byłem zamyślony...Ale odebrałem... A tu ona... 
I pyta : „A co Ty tak stoisz przy tym oknie i myślisz o jakichś bzdurach? Pogadajmy lepiej.” Wiedźma jedna... Nogi się lekko pode mną ugięły, ale nie ze strachu, tylko ze świadomości, że.... wpadłem ! Myślałem właśnie o tym...kiedy w końcu zadzwoni. To co było potem, to totalne tsunami... Czas przestał istnieć albo zlewał się i plątał, płynął szybko, jednocześnie dłużąc się. Skończyły się tajemnice, wstydy, skrępowania i niedopowiedzenia.  Spotkaliśmy się kilkakrotnie energetycznie w przestrzeniach, nie dla wszystkich widocznych tzw. gołym okiem. Były to bardzo realne, a jednocześnie zdecydowanie pozamaterialne spotkania. Jeszcze się nie zdążyliśmy zobaczyć nawet wizualnie na skypie, a już wiedzieliśmy, byliśmy absolutnie pewni, że chcemy być razem i nie ma żadnej innej opcji. 
W marcu byłem już w Polsce i zetknięcie w tzw. realu uświadomiło nam, że znamy się od tysięcy lat, szukaliśmy się długo i wreszcie znaleźli. To nie było „zakochanie, to była od razu głęboka, świadoma Miłość. Natychmiast zacząłem zamykać swoje sprawy zagranicą. 
W czerwcu wróciłem na stałe do Polski i od razu zamieszkaliśmy razem. To trwa już kilka lat, a my odkrywamy się bardziej i bardziej.
Obje wiemy, że nie ma mowy o pomyłce, że dostaliśmy to i wiemy, że TO JEST TO. Dlaczego wiemy? 
Bo niczym dla nas jest różnica wieku metrykalnego, a i moje „nie w moim typie” okazało się totalną iluzją i śmiesznostką.
A do tego łączy na Wspólna Droga i Dążenia...
Ja studiowałem lata całe niekonwencjonalne metody pomagania ludziom, studiowałem szamanizm amazoński i meksykański, konwencjonalną i niekonwencjonalną psychologię, znam też kulturę Indian, buddyzm tybetański, zen itd.
Moja Wenus jest absolutną Wiedźmą (prze duże W), ma niesamowitą intuicję, a właściwie dar jasnowidzenia, jest świetną, niezwykle skuteczną uzdrowicielką, posiada znajomość ludzkich programów, które nas ograniczają i paraliżują, i w usuwaniu ich jest mało, że skuteczna, to jeszcze bezwzględna i twarda. A do tego... 

Do tego jeszcze wzięła się i.... oświeciła jakiś czas temu !
Znaleźliśmy też oczywiście swoje Miejsce. Mieszkamy sobie spokojnie na wsi, ale...
No właśnie, czujemy bardzo mocno, a temu uczuciu nie sposób się przeciwstawić, że już czas nasze doświadczenia , wiedzę i umiejętności oddać do dyspozycji potrzebującym ich w różnych formach i na różnych poziomach. Że czas dzielić się nimi z tymi, którzy będą tego potrzebowali.
Wobec tego niniejszym informujemy i ogłaszamy, że jesteśmy do Waszej dyspozycji.





WERONIKA, czyli...



 Weronika przyszła na świat w przeciętnej, polskiej , rozbitej rodzinie. Od kiedy pamięta zawsze wykazywała cechy bycia tą inną od innych)). Miała w sobie niesamowitą intuicję, a świat duchowy był jedynym miejscem, w którym dobrze się czuła. Jako odmieniec nie rozumiała wielu rzeczy dziejących się dookoła, a i sama na zrozumienie liczyć nie mogła. 
Już jako nastolatka wiedziała, że ludzie są jacyś dziwni.
Gdy miała 14 lat zdarzyło się po raz pierwszy coś niesamowitego. 

         Był jesienny wieczór, a Weronika siedziała w swoim pokoju wpatrując się w okno. Czuła się od jakiegoś czasu przytłaczająco samotna.  
I nagle przed jej oczami stanął mężczyzna w kapeluszu. Zdjął go, ukłonił się i spojrzał dziewczynie w oczy. A w tych bardzo niebieskich oczach zobaczyła swoją własną duszę, poczuła przeogromny spokój. Usłyszała głos : 
"Jeszcze trochę i naprawdę wszystko będzie w porządku. Wytrzymaj jeszcze trochę."   
Po czym mężczyzna rozwiał się na jej oczach jak mgła. Kim był , Weronika dowiedziała się kilka lat później , ale od tamtego momentu wiedziała już, że cokolwiek się nie dzieje , już nigdy nie będzie sama)).
Prawdziwe Przebudzenie zaczęło się u niej już w wieku 19 lat. Spotkała wtedy swojego pierwszego nauczyciela, który przyjechał prosto z Tybetu. On wiele jej pomógł. Przynosił jej odpowiednie duchowe książki, uczył ją jasnowidzenia i innych tego typu rzeczy. Przekazał jej dużą wiedzę i powie - dział:  "Jesteś tutaj, aby razem z innymi przyczynić się do wejścia naszej planety w Złoty Wiek . Zrobisz to poprzez własną energię".
          Potem nastąpił okres uśpienia... Weronika starała się prowadzić normalne życie i po wielu latach wysiłku jakoś jej się to udało. Założyła rodzinę, miała jakąś pracę, jakiś własny kąt, a nawet jeździła regularnie na wakacje. Osiągnęła tak zwaną stabilizację...
Pewnego dnia zadała sobie jednak bardzo ważkie pytanie: - Czy to jest całe, ludzkie życie? Ta pustka, którą staramy się zapełnić jakimiś bzdurami, to wszystko? - Owo pytanie było na tyle mocne, że jej świat runął praktycznie od razu, rozpadając się jak domek z kart.
Weronika porzuciła to wszystko lub też to wszystko porzuciło ją. Nauka duchowa i przyswajanie wiedzy zaczęło się od nowa. Kilka lat tak się kształciła, pracowała z różnymi energiami, przyswajała wiele nauk duchowych i wiele z nich odrzucała, czując, że to nie to, że to nie jej...
Miała też kilku nauczycieli, a życie zgotowało jej wiele doświadczeń-lekcji.
          Wielki przełom nastąpił po 3 latach. Nad ranem, gdy ledwie się obudziła, a było to w środku lata, Weronikę odwiedził kolejny mężczyzna. Przedstawił się jako Jezus. Powiedział tylko - ”Już czas”-  i wręczył jej wielką , złotą księgę. Weronika studiowała ową księgę prawie 2 lata, 
a przemiany trwały w niej nieustannie. Przez 1,5 roku ciągle chorowała, jej ciało i umysł zmieniały się i wciąż zmieniały)). Jezus i ten drugi mężczyzna, który ukazał jej się , gdy miała 14 lat- okazało się, że to Saint Germain - byli przy niej cały czas. Jezus nie jest zbyt gadatliwy.)) Raczej pokazuje wszystko głębokimi uczuciami; od gadania był Saint Germain.))                                                                                                                   Prowadzili ją przez cały okres nauki, byli przy niej i wspierali.
              Urzeczywistnienie przyszło bardzo szybko, bo po niecałych          2 latach. Weronika zdała sobie pewnego dnia sprawę, że już jest oświecona...i przyzwoliła na to. 
Całe ciało i zmysły zalała fala niewyobrażalnej energii, czuła, że lewituje. Wszystko zaczęło się pewnego popołudnia, tuż przed nadejściem wiosny. I trwało wiele, wiele godzin- pół dnia i całą noc. Nad ranem Weronika była już zupełnie inną istotą). Wróciła w pełni do Domu            i zaczęła rozkoszować się niczym nie zmąconą Boskością.
Taka jest moja historia, tak właśnie ze mną było, tak to jest nadal...
I teraz właśnie nadszedł czas, abym mogła Wam wszystkim powiedzieć, że szczęście, miłość, spełnienie, boskość są dla nas wszystkich.)) Tu nie ma wyjątków. Nie musicie mieć wielkich pieniędzy , ani ogromu wiedzy , czy inteligencji. Wystarczy chcieć, mocno chcieć, bo to pragnienie duszy. Chcieć i PRZYZWOLIĆ...Odnalezienie samego siebie jest najważniejszym dążeniem , jedynym prawdziwym. I do tego Was zachęcam. Zapraszam was w podróż powrotną do Domu.))


Dorota Wenus



                   
                                                  JA, czyli....




Pewnego dnia ( a właściwie nocy ) pojawiłem się na tej planecie.  Po raz kolejny zresztą. To już po raz... A właściwie to nie takie ważne. :)
A więc pojawiłem się we w miarę zwykłej, tzw. normalnej rodzinie. Dzieciństwo miałem przeraźliwie przeciętne, może 
z wyjątkiem tego, że praktycznie byłem półsierotą, bo mój ojciec pływał po morzach i oceanach i miesiącami nie było go w domu. Byłem dzieckiem dobrze wytresowanym, uczyłem się dobrze i nie sprawiałem żadnych kłopotów ( do czasu oczywiście), oprócz ponadprzeciętnej chorowitości. Choroby zresztą lubiłem pasjami, bo przez pierwsze dni ich trwania matka nie goniła mnie do odrabiania lekcji, więc obstawiałem się sztaplami książek i czytałem... czytałem... czytałem... 
I z tego czytania zaczęła przebijać się do mnie dojmująca Tęsknota. 
Nie wiedziałem za czym tęsknię...Za Indianami, prerią, przygodami, życiem innym niż to, które tresowało mnie 
w myśl zasad, że „ pokorne cielę dwie matki ssie ” i „ nie wychylaj się, nie warto...” ?
Na początku pewnie tak, ale nie tylko. Tęskniłem za Czymś. Za czymś, czego nie potrafiłem nazwać, sprecyzować... Religia katolicka, w której mnie wychowywano (bez przesadnych nacisków zresztą), była pusta jak wydmuszka i dawała równie puste slogany, czyli żadnych odpowiedzi. 
A Tęsknota narastała... 
Zaczęło mi to doskwierać, boleć... Banały przeciętniactwa nasilały tylko frustracje. Zacząłem się buntować i szukać lekarstwa na ten dojmujący ból. I znalazłem. Przynajmniej tak mi się wydawało. Zacząłem pić. Pomagało na chwilę, 
a potem, jak to ZAWSZE bywa, było jeszcze gorzej. Tak przez lata... Cierpienie stawało się nie do zniesienia... 
I gdzieś w wieku „ponadmłodzieżowym” trafiłem „ przypadkiem ” na trening do Laboratorium Psychoedukacji, które rozpoczynało swoją działalność. Eichelberger, Santorski, Ostaszewski (ten ostatni, raz tylko, ale za to dla mnie przełomowo...), a z nimi psychoterapia humanistyczna i... buddyzm. Same odkrycia !
Nareszcie zacząłem oddychać, Tak wstąpiłem na swoją Drogę. Uczestniczyłem w wielu ich treningach, zacząłem zgłębiać buddyzm zen i medytować w sanghach. Później pojawił się Ole Nydahl i buddyzm tybetański - Wadżrajana. A potem już poszło..... Pierwsza wyprawa do Indii, Kaszmiru, Ladakhu... Powrócili Indianie, ale nie ci z książek Karola Maya, ale autentyczni, przywożący do Polski swoje nauki i szamańskie zwyczaje, które pod ich kierunkiem pewne grupy w naszym kraju zaczęły zgłębiać i praktykować. W międzyczasie opanowało mnie też szaleństwo kursów i warsztatów z tzw. rozwoju osobistego. Kończyłem kolejne szkoły i szkolenia, zdobywałem kolejne dyplomy... 
Reiki ( z tytułem mistrza włącznie), bioenergoterapia, świecowania, konchowanie, koreańskie systemy uzdrawiania, systemy relaksacyjne, NLP,  itd. itp. itd.... 
Tęsknota jakby zelżała, ale tylko trochę... 
Wiedza się „nagromadzała”, a ból nadal doskwierał, tylko, że teraz jakby bardziej świadomie. Nie twierdzę, że to było bez sensu, bo na Drodze wszystko ma swój cel, ale w pewnym momencie zauważyłem, że na kolejnych szkoleniach zaczynam widzieć ciągle te same twarze. Zaraz zaraz... Coś tu chyba nie tak...? Czy czasem nie zaczynamy żyć od warsztatu do warsztatu...? Czy nie za dużo wiedzy, a za mało prawdziwych doświadczeń ? Czy nie za dużo warsztatów, a za mało Życia ? 
W międzyczasie to Życie właśnie zaczęło wypychać mnie ze starych kolein...Straciłem tzw. majątek, rodzina się rozpadła, „warsztatowanie” straciło dalszy sens, Polska stała się jakby przyciasna... Wiedziałem, czułem, że czas na Zmianę 
i prawdziwe podążanie za Tęsknotą... 
Spakowałem się i wyruszyłem do... Meksyku. Do autentycznych źródeł szamanizmu, do Don Juana Castanedy... Mieszkałem tam prawie rok, w Teotihuacan, 
w bliskim sąsiedztwie piramid Księżyca i Słońca, w kontakcie z autentycznymi szamanami na ich terenie. No i pierwszy kontakt ze Świętymi Roślinami, Roślinami Mocy... 
Zacząłem doganiać Tęsknotę... 
Potem wielokrotne wyprawy do Peru, do mojej ukochanej Amazonii, nauki, wiele nauk od siostrzyczki Ayahuaski, potem Brazylia i wreszcie wielokrotne spotkania „na szczycie”... z czystą Molekułą Duszy – DMT, a dzięki niej 
i z Jednością, i z Aniołem Przemiany -Śmiercią i z Czymś albo Kimś... 
To był ten prawdziwy Przełom ! 
Wiedziałem jednak, czułem to głęboko, że nie chcę, tak jak wielu, wpadać w kolejne „od...do...” Wiedziałem, że Enteogeny nie są zakończeniem Drogi, celem samym w sobie, a tylko Nauczycielami i Przyjaciółmi, którzy pomagają "przeczyścić złącza”, wskazują kierunek dążeń, ale którzy nie załatwią za mnie tego, co załatwić muszę sam... Wrócić do....siebie, do swojego Serca i swojego Ja Jestem... 
           Pożegnałem się z dotychczasowymi Nauczycielami, ze wzruszeniem      
 i wdzięcznością, dziękując za Nauki i Doświadczenia, których opisać, mimo najszczerszych chęci, nie jestem w stanie, za pomoc w przeżywaniu prawdziwej Miłości, Jedności i Pokory wynikającej z doświadczania stanów tak pięknych i wzniosłych, że aż budzących trwogę.
I jak to bywa, pojawiły się adekwatne pomoce w postaci ot, choćby fizyki kwantowej czy kilku takich, którzy pojawiają się przy mnie dość często na jawie i we śnie ( jak choćby niejaki J, którego pewnie niektórzy z Was być może znają... ), a które to „pomoce” pozwalają już zdecydowanie samodzielnie Świadomości mojego własnego Ja coraz bardziej rozpychać się i rządzić tam, gdzie jeszcze do niedawna panoszyło się prawie niepodzielnie moje wielkie ( a może nawet większe) jak kosmos Ego.
W ciągu kilku ostatnich lat " przechorowałem " tzw. teorie spiskowe, przeżyłem kilka końców świata, odkryłem głębię 
i prawdę o Słowiańszczyźnie, a to wszystko pozwoliło mi zakreślić do końca Krąg i kilka lat temu powrócić do Polski.


A Tęsknota...? Jest ! Ma się dobrze ( i dobrze, ze ma się dobrze...) :-) , tylko zmieniła nieco oblicze. Jest inspiratorką ćwiczenia się w Kreacji, coraz głębszego doświadczania Boga, Źródła, Jam Jest czy jak To tam jeszcze zwać, oraz... pragnienia dzielenia się nabytą wiedzą i doświadczeniem 
i pomagania tym, którzy zechcą z powyższego skorzystać. ))

Krzysztof Orłowski



1 komentarz:

  1. Rozumiem ową tęsknotę znam ją bardzo dobrze.Jesteście czystą miłością.Mam na imię Aga i jestem na drodze hm...chyba tam gdzie mam być aczkolwiek nie potrafię się scalić a dusza woła coraz silniej'Czuję tylko że jestem inna trudno to wyrazić ale jakoś trochę nie pasuje do tej ziemskiej bajki.Wysyłam Kochani miłośc
    całą sobą jesteście mi bliscy do zobaczenia.

    OdpowiedzUsuń